
W cyklu Dwie dekady Gorzowa przypominamy rozmowę z gorzowianinem
Dawidem Gdulą.
Dawid Gdula – ur. 1VI1978 r. w Gorzowie. Z zawodu ślusarz. Wykonuje instalacje elektryczne.
Iskrzy u pana…
- Od ukończenia szkoły nie pracowałem w kierunku, w którym się wykształciłem. Poszedłem do firmy telekomunikacyjnej, gdzie zacząłem karierę od kopania dołów, później byłem monterem, a skończyłem jako kierownik robót instalacyjnych telewizji kablowej.
Na początku wieku jest pan już całkiem dorosłym człowiekiem, nieco starszym od prezydenta, któremu nieustannie dowala.
- Ja nie dowalam. Po prostu chciałbym, aby rozliczał wykonawców, którzy wykonują remonty w mieście. Aby dbał o zieleń, żeby było czysto, żeby było to po prostu piękne miasto.
Jak się czyta pana komentarze, a nie widzi twarzy, to można pomyśleć, że to jakiś okrutny człowiek. A jak się siedzi twarzą w twarz, to widać sympatyczne iskry, które bija z oczu.
- Można tak pomyśleć, ale wiele osób w odwrocie dowala mi, bym zaczął coś robić. Więc ja tym wszystkim osobom mogę powiedzieć, że cały czas coś robię. Robię dla prywatnych firm, w których wszyscy są bardzo zadowoleni z jakości i terminowości mojej pracy. Wiem, że można zrobić różne rzeczy tak, jak powinno się zrobić, tylko trzeba wymagać.
Jak wyglądał Gorzów 20 lat temu?
- Był bardziej zielony, można powiedzieć, że bardziej się rozwijał, bo było widać, że prowadzone są jakieś prace. Wszyscy ludzie wtedy chcieli mieć telefony i telewizję, ja przy tym pracowałem, bo doprowadzałem telefony m.in. na osiedle Piaski.
A potem krew w piach i wszyscy dostali telefony do ręki.
- Dokładnie tak było. Można powiedzieć, że robota na darmo.
A jeśli chodzi o jego europejskość. Pamięta pan, jak Gorzów wyglądał?
- Na pewno ulice były węższe, był mniejszy ruch, starsze samochody i miasto było czystsze, bo nie było aż tylu śmieci.
Bo nie było takiego konfekcjonowania produktów.
- To też prawda. Trzeba było pójść do sklepu i kupić sobie szynkę czy ser krojony w kawałku, bo nie było paczkowania plasterków.
Dostrzega pan jakąś różnicę w rozwoju edukacji w Gorzowie?
- Uważam, że powinna powstać uczelnia z prawdziwego zdarzenia, by młodzi ludzie nie musieli wyjeżdżać z tego miasta na studia. Mam córkę, która niedawno skończyła 18 lat, zaraz skończy ogólniak i już wie, że nie będzie studiowała w Gorzowie, bo nie ma czego tu studiować. Wyjedzie i z tego, co mówi, nie wróci, bo nie ma po co. Tu nic nie ma.
To co musi być, by młodzi wracali? Co trzeba zrobić, by – jeśli wyjadą – wracali?
- To jest bardzo trudne pytanie. Nie wiem, co trzeba zrobić, ale może inaczej. Gdyby była tu uczelnia i młodzież, która tu mieszka i tu też mogła się kształcić, może wówczas nie musiałaby wyjeżdżać na studia i po nich zostawałaby tutaj. Druga sprawa, potrzebujemy miejsc pracy, bo tak naprawdę od dobrych 7 lat nie powstał żaden duży zakład, który dawałby ludziom pracę. Ostatni taki powstał za ostatniego prezydenta. To TPV, który dał pracę jaką dał, ale dał. Kadra menadżerska również tam jest, więc tzw. montownie dają pracę nie tylko przy montażu, ale i ludziom wykształconym.
Na początku wieku w polityce istniały m.in. takie dwa nazwiska: Bachalski i Szadny. Coś panu mówią?
- Pierwsze tak, ale drugiego radnego zupełnie nie znam.
Oni ze sobą współpracowali, rozważali stworzenie szkoły chińskiej. To miałoby sens.
- Myślę, że tak.
A nie było odważnych.
- W Gorzowie generalnie nie ma ludzi odważnych. Ludzie odważni, stąd wyjeżdżają i nie wracają.
Co nie zacznę, to jest źle…
- Nie, ale uważam, że gdyby np. przyjrzeć się marce, którą była „Gorzów Przystań”, mówiła o tym, że nie będziemy ani Berlinem, ani Poznaniem, ani Szczecinem, ale możemy być doskonałym zapleczem dla tych miast, możemy się czymś wyróżniać, a my nie wyróżniamy się niczym. Wyróżnialiśmy się jakiś czas, bo betonowaliśmy wszystko. Teraz wszyscy betonują, więc przestaliśmy się wyróżniać. Mogliśmy tu mieć fajne miejsce. Mogliśmy na kanale Ulgi zrobić to, co planował zrobić poprzedni prezydent, czyli jakieś tory regatowe, gdzie w kajakach gorzowianie są mocni, a my mieliśmy markę nawiązującą do rzeki i zapomnieliśmy o tej rzece. Wystarczy pojechać do Szczecina, do Bydgoszczy i zobaczyć, jak tam się rozwija życie. Np. do Szczecina przypływa masa turystów, którzy cumują sobie przy rzece i idą w miasto. A u nas turystyki jako takiej nie ma. Mamy rzekę, ktoś mógłby tu przypłynąć. Nie zrobiono żadnego kroku.
Kiedyś przypłynął znany w świecie Doba i nikogo to nie interesowało… Dobrze, zapytam inaczej. Jest pan człowiekiem dla miasta?
- Myślę, że tak. Chciałbym, ale czy miasto by chciało?
Był pan zaangażowany w ostatnią kampanię wyborczą.
- Startowałem nawet.
Co dzisiaj po tej kampanii?
- Ja to napisałem po wyborach, a skrytykował radny Broszko. Powiedział, że to jest nie na miejscu. Ale powtórzę po komentarzach na stronie Ludzie dla Miasta, że jest mi wstyd za gorzowian, za to, że pozwalają sobie i chcą żyć w takim mieście. Brudnym i zaniedbanym, w którym pieniądze – ich pieniądze, nasze pieniądze – są wyrzucane dosłownie w błoto.
Cdn.
Rozmawiała Hanna Kaup
Foto Hanna Kaup