






22XI2020.
Właściwie nie pamiętam, kiedy pierwszy raz się spotkałyśmy. Na pewno znamy się jeszcze z czasów Automobilklubu Gorzowskiego, kiedy to śp. Tadeusz Szymański przygotowywał trasy rajdów samochodowych. To była końcówka XX wieku. Później widywałyśmy się przy różnych okazjach, które jako dziennikarka relacjonowałam. Ewa Herman, zwana Rudą, zawsze wyróżniała się nie tylko kolorem włosów, ale i osobowością. Otwarta i życzliwa, szybko zjednywała sobie ludzi. Za każdym niemal razem, gdy się widziałyśmy, zapraszała do siebie na wieś. I dziś, po kilkunastu latach, to zaproszenie przyjęłam.
Choć nie wiedziałam, jak może mieszkać, nic a nic nie zdziwił mnie jej dom, w którym żyje otoczona najróżniejszymi przedmiotami. I każdy z nich ma swoją historię. Najważniejszym miejscem jest – jak mówi – ołtarzyk rodziców, czyli przytwierdzona do ściany stara maszyna do pisania i zielony żabot jej ojca adwokata Stanisława Zielnika oraz druty, na których lubiła dziergać jej mama Janina z domu Dominikowska.
Ewa od dziecka wędrowała po świecie. Urodzona w Łodzi, z rodzicami przeniosła się najpierw do Stargardu Szczecińskiego, potem do Kluczewa i Kudowy Zdroju, by w 1963 trafić do Gorzowa. Tu ojciec pracował w kancelarii niedaleko obecnego urzędu miasta i nieistniejącego już Sezamu. Rodzice zamieszkali na ul. Marchlewskiego. – Tam było rozkopane i płakałam – wspomina krótko. – Tata kupił sobie działkę w Zdroisku, od ulicy, jak jeszcze były tam tylko pola. Zanim skończyłam 18 lat, kupił mi drugą przy lesie i dzięki temu zostałam rolniczką.
Kiedy Ewa wyszła za mąż, przeniosła się na ul. Walczaka, a później na Staszica. O historii jej zamieszkania w Janczewie, mogłaby opowiadać godzinami. Dość wspomnieć, że tu, gdzie ma dziś swoje królestwo, gdzie śpi, gotuje, odpoczywa i przyjmuje gości, były klatki dla świń i miejsce dla krów. Zanim to wszystko z mężem wyremontowali, pięcioosobową wówczas rodziną mieszkali w jednym pokoju. A ponieważ przenieśli się z Gorzowa na wieś, znajomi zrobili im prezent i dokooptowali im do pokoju… sto kurczaków.
Ewa Herman kocha zwierzęta. Przez lata miała w swoim domu nie tylko kilkanaście psów, ale również konie. Tak, tak, one wchodziły do mieszkania. Jednego z nich – Czako – odkupiła w Lubniewicach. Właściciele stwierdzili, że jest chory i musi trafić do rzeźni. Trafił do Janczewa. Został tam doprowadzony o drugiej w nocy, bo nie dało się go niczym przewieźć. – Na zmianę prowadziliśmy go cały dzień z przyjaciółmi z Lubniewic – wspomina.
Ponieważ Ruda to niespokojny duch, z czasem zaczęło jej być ciasno w Janczewie. Zbliżał się okres transformacji, powstawały komitety obywatelskie. W gminie zorganizował jeden Jerzy Oleksiewicz, z którym znali się jeszcze z II LO w Gorzowie. – Przyjechał do mnie z taką kartką i powiedział: „Słuchaj Ewa, zrób z tego gazetkę.” No i zrobiłam, najpierw na powielaczu, a później na ksero. To też jest dla mnie skarb – mówi.
Po transformacji została dyrektorem GOK-u. – Wtedy już byłam radną. Pan Kawecki ściągnął mnie z ulicy i powiedział, że mam podpisać jakieś papiery i zostać dyrektorem GOKu, więc zostałam. Jeździłam do Krakowa na szkolenia dla dziennikarzy pracy samorządowej. Ks. Tischner też miał z nami jeden wykład. Pierwsze Wiadomości z Santoka robiłam ja i Leszek Mazurczak.
Była też w Szwecji, bo wtedy Europa szkoliła samorządowców. W Krakowie poznała fajne towarzystwo. – Jeden był z Francji, jakiś plastyk. Z nim pojechałam do Holandii a potem do Paryża. Żeby poznać język, poszłam uczyć się na Sorbonę. Wróciłam po sześciu latach, gdy rodzice zaczęli chorować – wspomina.
Na ścianach w domu Rudej wisi dziś duże zdjęcie Wieży Eiffla, a obok rysunek Zbyszka Olchowika przedstawiający santocką wieżę. Są też anioły Jerzego Gąsiorka i prace ulubionej Romany Kaszczyc. Jest też rysunek psa, który pozostał jej po spotkanym w Czechach francuskim artyście i wyjątkowy „pierścionek zaręczynowy” w dwóch paletach. – Facet miał taką fantazję – podkreśla.
Ewa Herman lubi swoje miejsce na ziemi, ale nie potrafi żyć bez aktywności. Tęskni do normalnego czasu, bo wtedy może zajmować się teatrzykiem. Pierwszy, jaki założyła, nazywał się „Wita co?” Dziś zajmuje się osobami potrzebującymi opieki w gminie. Jednemu z nich gotuje posiłki – bo lubi gotować – i dostarcza je. – Wiesz, cieszę się, że mogę to robić – zaznacza i pokazuje nastawiony wywar. – Jutro będzie pyszny żurek, ale taki konkretny.
U Rudej czas płynie szybciej niż gdziekolwiek. Z jej życia mogłaby powstać niejedna opowieść. Sama przyznaje, że ma w domu pamiętniki jeszcze z czasów szkoły. Ileż w nich może kryć się historii, szczególnie że – jak podkreśla – miała z rodzicami wyjątkowo. – Dziś nazywa się to bezstresowym wychowaniem. Ja mogłam wszystko.
PS
Ewa nie znosi być fotografowana. Nawet w kalendarzu na 2021 r. nie pokazuje twarzy. Pytana dlaczego, odpowiada: - Ktoś musi mieć jakąś fobię.
Hanna Kaup
« | grudzień 2023 | » | ||||
P | W | Ś | C | P | S | N |
1 | 2 | 3 | ||||
4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |